sobota, 21 stycznia 2017

Michałów i Szmulki spowite smogiem

Kilka dni temu przy pętli tramwajowej "Kawęczyńska-Bazylika" ludzi czekających na na przystanku spowiła brudna mgła. Snująca się nisko chmura dymu szczypała w oczy, nie dało się normalnie oddychać. Pasażerowie kasłali i zasłaniali szalikami usta. Smog zalegający nad Warszawą, o którym właśnie pisała Gazeta Stołeczna, wskazując naszą dzielnicę jako jedno z głownych źródeł warszawskich zanieczyszczeń, pojawił się też w naszej okolicy, przy czym stężenie trujących substancji musiało wielokrotnie przekraczać normy. 


Nowo otwarte boisko przy Zespole Szkół nr 40 przy ulicy Objazdowej i skwer im. M. i M. Radziwiłłów tonęły w gryzącym dymie. 


Mimo to żadnych alarmów smogowych nie było, grupy uczniów szły na zatruty smogiem przystanek, jak gdyby nic się nie stało. Ciekawe czy kadra pedagogiczna tej szkoły w ogóle zauważyła problem?

Straż Miejska zapadła chyba w popołudniową drzemkę, więc my sami ruszyliśmy tropem dymiących kominów. Nietrudno było dostrzec, że w okolicy mamy dwóch głównych trucicieli, do których często dołącza trzeci.

Oto wyniki naszego amatorskiego śledztwa.
Największe chmury dymu wydobywały się z kominów na terenie dawnej Fabryki Drutu tzw. "Drucianki". Tam znajdowało się główne źródło smogu, odczuwalnego najbardziej na terenie Zespołu Szkół przy ulicy Objazdowej, na skwerze Radziwiłłów i w okolicy Bazyliki NSJ.


Drugie miejsce w naszym rankingu przypadło, ku naszemu zaskoczeniu, Wyższej Szkole Menedżerskiej przy ulicy Kawęczyńskiej. Tu smrodził komin jednego z wewnętrznych budynków, niewidoczny od strony ulicy.


Dym wydobywał się także z kilku innych kominów budynków wchodzących w skład kompleksu tej uczelni. 




Nie spodziewaliśmy się, że zatruwa nas smogiem uczelnia, która edukuje studentów w specjalności "inżynieria ochrony środowiska" . Cóż, stare przysłowie mówi, że szewc bez butów chodzi. Chętnie dowiedzielibyśmy się od jej władz, co trafia do pieców grzewczych, znajdujących się na terenie uczelni i dlaczego nie są to paliwa niskoemisyjne?

Trzecie źródło to barak przy ul. Kawęczyńskiej 30. Jego użytkownik też lubi wypuścić od czasu do czasu z komina chmurę czarnego dymu. Alarmowaliśmy w tej sprawie już Straż Miejską, ale niewiele to dało. W efekcie po kilku dniach smogu nasze balkony pokryła warstwa czarnej sadzy. 


Problem smogu lekceważą kolejne ekipy rządowe, także ta obecnie trzymająca stery władzy. Nietrudno zgadnąć dlaczego. Skuteczna walka ze smogiem wymagałby dużych wydatków z budżetu i działań nakładających ciężary finansowe, a także kary administracyjne i inne ograniczenia na obywateli. Znaczna część wyborców, przywiązana do staropolskiej zasady "wolnoć Tomku w swoim domku" - w smogowej wersji: "nic ci do tego Marcinie, co ja palę w kominie", byłaby niezadowolona z takich działań władzy, a to wywołuje u rządzących natychmiastową panikę, związaną z ryzykiem spadku słupków sondaży. 

Ogromne koszty smogu, liczone w miliardach złotych rocznie, są odłożone w czasie. Często też, ze względu na brak odpowiedniej edukacji, nie są  powiązane w świadomości społecznej z zatruwaniem środowiska (na przykład zwiększonej zapadalności na infekcje oddechowe nie łączy się z wdychaniem zanieczyszczonego powietrza). Można je więc, będąc u steru polskiej polityki, zupełnie lekceważyć. I tak się dzieje.  
   
Z tego samego powodu władze nie ograniczają wjazdu nawet najbardziej zatruwających powietrze samochodów z silnikiem diesla do centrów miast, choć dobrze wiadomo, że jest to główne źródło zanieczyszczeń powietrza w śródmieściach. 

A na przykład w naszej Warszawie wydatki na likwidację źródeł szkodliwej emisji spalin są wciąż mikroskopijne w stosunku do wydatków na infrastrukturę drogową.  
Tylko szeroki front sprzeciwu obywateli wdychających codziennie trujące pyły i gazy, mógłby zmusić polityków na szczeblu lokalnym i krajowym do zmiany tej cynicznej polityki.       

Brak komentarzy :